W życiu spotykamy wielu ludzi. Niektórzy pojawiają się na chwilę – jak letni deszcz, który przynosi ulgę, ale szybko znika. Inni zostają – nie dlatego, że muszą, lecz dlatego, że chcą. Zostają mimo naszych cichych dni, naszych potknięć i milczeń. Mimo słabości, które czasem kładą się cieniem na sercu.
I właśnie tych warto doceniać najbardziej.
Bo zostanie przy kimś, kto czasem gubi siebie, to najczystsza forma miłości.
Nie tej głośnej, pełnej obietnic, lecz tej, która trwa – po cichu, zwyczajnie, z ciepłem w oczach i troską w dłoniach.
„Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest…” (1 Kor 13,4)
W codzienności łatwo zapomnieć, że nikt nie ma obowiązku przy nas trwać. Że każda obecność to dar. Dlatego kiedy ktoś zostaje, mimo że widzi twoje słabości – to jest święte.
Nie uciekł, gdy nie miałeś siły mówić. Nie oceniał, gdy się potknąłeś. Po prostu był.
Tak cicho, jakby sama jego obecność mówiła: „Nie musisz być idealny, żeby być wart miłości.”
Ucz się siebie w takich relacjach.
Z błędów, które popełniasz – bo to one uczą pokory.
Ze słabości – bo dzięki nim rozumiesz innych głębiej.
Z wiary – bo tylko ona pozwala iść dalej, nawet gdy nie wiesz dokąd.
„Nie bój się swoich ran. To przez nie wpada światło.” (Rumi)
Każdy z nas jest w drodze. Czasem upada, czasem milknie, czasem wraca zbyt późno. Ale jeśli pośród tego wszystkiego są ludzie, którzy wciąż trzymają twoją dłoń – niech wiedzą, że to ma znaczenie. Że ich obecność nie jest oczywistością, ale cudem.
Doceniaj tych, którzy zostają, bo to oni uczą cię miłości, która nie wymaga słów.
Ucz się siebie, bo tylko ten, kto zna własne słabości, potrafi prawdziwie kochać.
A kiedy przyjdą dni zwątpienia – pamiętaj: nawet najdelikatniejsze światło ma moc rozproszyć największy mrok.
„Nie wszyscy, którzy przychodzą, zostają. Ale ci, którzy zostają – są odpowiedzią na twoją modlitwę.”
