Ucz się siebie - z błędów słabości i wiary

Uczenie się siebie to jedna z najtrudniejszych, ale i najpiękniejszych lekcji w życiu. Bo nie chodzi o to, by stać się kimś „lepszym”, „doskonalszym” czy takim, jakiego świat chciałby zobaczyć. Chodzi o to, by odkryć prawdę o sobie – tę cichą, niedoskonałą, ale prawdziwą.

Uczenie się siebie to proces, który trwa całe życie. Nie ma w nim prostych dróg, gotowych map ani pewnych odpowiedzi. To codzienna lekcja łagodności wobec siebie – tej, której często najbardziej nam brakuje. Bo dopiero wtedy, gdy przestajemy karać się za błędy, zaczynamy naprawdę rozumieć, kim jesteśmy.

Z błędów rodzi się pokora, ze słabości – delikatność, a z wiary – nadzieja, że nic w naszym życiu nie jest przypadkiem. Wiara nie usuwa trudności, nie zatrzymuje burz. Ale przypomina, że Bóg jest z nami w tej samej łodzi, nawet wtedy, gdy fale wydają się zbyt wysokie. To w tej świadomości rodzi się spokój – cichy, ale prawdziwy.

Życie nie biegnie prosto. Czasem się cofamy, gubimy kierunek, stoimy w miejscu. Ale nawet wtedy dojrzewamy. Bo każdy krok, nawet ten niepewny, przybliża nas do zrozumienia, że nie musimy być idealni, by być wystarczający.

W naszych pęknięciach jest światło. To, co słabe, kruche i niepewne, często okazuje się miejscem, gdzie dotyka nas łaska. Może właśnie dlatego Bóg kocha nasze niedoskonałości – bo przez nie widać Jego obecność. I kiedy patrzymy wstecz, z wdzięcznością za wszystko, co nas spotkało – za błędy, upadki, powroty, za każdy dzień, w którym próbowaliśmy od nowa – zaczynamy rozumieć, że to wszystko było potrzebne.
Bo właśnie tam, w zwykłej codzienności, w chwilach bezsilności i w cichym zaufaniu, uczymy się najważniejszego: kochać siebie tak, jak kocha nas Bóg - z całą naszą kruchością, prawdą i światłem. Nie musimy wiedzieć wszystkiego ani zawsze rozumieć sens tego, co się dzieje.

Bo akceptacja nie jest rezygnacją. To zgoda na bycie w procesie — na to, że rośniemy powoli, że uczymy się na własnych błędach, że Bóg działa w nas nawet wtedy, gdy niczego nie czujemy. Czasem wystarczy jedno ciche „tak” – na siebie, na swoje niedoskonałości, na drogę, którą idziemy. Bo właśnie tam, w codziennym zmaganiu, w chwilach zwątpienia i w tych maleńkich zwycięstwach, dojrzewa coś niezwykle cennego: prawdziwa miłość do siebie – tej osoby, którą Bóg od początku kochał bez warunków.